Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przygnieciony pulpitem

ANDRZEJ MADEJCZYK
Dla mamy chłopca wydarzenie było szokiem. Foto: ANDRZEJ GRYGIEL
Dla mamy chłopca wydarzenie było szokiem. Foto: ANDRZEJ GRYGIEL
Do nieszczęścia doszło w czwartek, 15 maja. 5-letni chłopczyk wszedł z matką do banku PKO BP w Michałkowach. Po chwili przygniótł go ciężki, masywny pulpit służący klientom do wypełniania dokumentów.

Do nieszczęścia doszło w czwartek, 15 maja. 5-letni chłopczyk wszedł z matką do banku PKO BP w Michałkowach. Po chwili przygniótł go ciężki, masywny pulpit służący klientom do wypełniania dokumentów. Z ciężkimi obrażeniami mały Marcelek trafił do szpitala. Wciąż przebywa w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach Ligocie. Najpierw był długo na oddziale intensywnej opieki medycznej. Niedawno jego stan na tyle się poprawił, że można go było przenieść na dziecięcy oddział neurologiczny.

Lekarze nie mogą wypowiadać się jeszcze konkretnie na temat rokowań co do zdrowia chłopca. Jego leczenie to kwestia długich tygodni. Dziś trudno dać jasną odpowiedź na pytanie, czy Marcel wróci w pełni do zdrowia.
- W tej chwili nic złego się nie dzieje. Stan chłopca nie pogarsza się, ale też nie można obserwować wyraźnej poprawy - powiedziała nam wczoraj Elżbieta Marszał, ordynator oddziału.
Marcel znalazł się w Ligocie z pękniętą podstawą czaszki i krwiakiem. Co gorsza, do mózgu przez pęknięte kości przedostało się powietrze. Rodzice 24 godziny na dobę dyżurują przy łóżku chłopca.

- Ja byłem w tym czasie w pracy. Żona poszła do banku wypłacić pieniądze z bankomatu. To był dosłownie moment. Jedna chwila. Obróciła się, a Marcelek już leżał. Do szpitala przewieźli go w bardzo ciężkim stanie. Do dziś ma sparaliżowaną buzię. Lekarze mówią jednak, że ten paraliż może ustąpić. Trzeba jeszcze czekać. Ostatnie dwa tygodnie to był dla nas straszny okres. Syn przez 5 dni był nieprzytomny i leżał pod respiratorem. Gdyby nie kawał dobrej roboty Ludwika Stołtnego, ordynatora OIOM-u, nie wiem co by było. Dopóki nie zajęła się tym przypadkiem prasa, bank nie zainteresował się losem syna. Dopiero w poniedziałek miałem telefon, że chcą pojechać do szpitala i odwiedzić Marcelka. Proponowali też, że mogą pomóc przenieść go do innego szpitala, ale w Ligocie syn ma świetną opiekę - mówi Krystian Wanot, ojciec dziecka.

- Interesujemy się zdrowiem chłopca - przekonuje Martyna Bar, dyrektor oddziału operacyjnego PKO BP w Michałkowicach, gdzie doszło od wypadku. - Właśnie dzisiaj do szpitala wybiera się delegacja banku. Dzwoniliśmy też do rodziców wcześniej, ale nie było ich w domu - dodaje.
W takiej sytuacji wydatków jest ogrom. Dojazdy do szpitala, pampersy dla chłopca, telefony, pobyt rodziców w szpitalu, itd. Bank zrobił na razie tyle, że pozwolił zwiększyć o 2 tys. zł debet na koncie Wanotów.
Dla mamy chłopca to, co się wydarzyło, było szokiem.

- Na szczęście synek wraca powoli do siebie. Ma jednak niedowład prawej strony twarzy. Oprócz wszystkich innych obrażeń ma połamany nos. Najgorsze już jest za nami, Odetchnęłam z ulgą, gdy dowiedziałam się, że nie ma już zagrożenia życia. Przez 10 dni po wypadku bank nie skontaktował się z nami. Ja cały czas jestem w Ligocie. Wiem, że teraz dzwonili do męża i podobno wybierają się do szpitala. Na wydatki musiałam wziąć kredyt - mówi pani Sabina.
Nieszczęsnego, masywnego pulpitu już w banku nie ma. Dlaczego przewrócił się na malucha?

- Marcelek chyba chciał wziąć kartkę z pulpitu i w tym momencie ten runął na niego. Nie wiem, czy był w ogóle jakoś przymocowany do podłoża - dodaje mama chłopca.

od 7 lat
Wideo

Nowi ministrowie w rządzie Donalda Tuska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na chorzow.naszemiasto.pl Nasze Miasto