Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przedsiębiorcy z Chorzowa i Katowic pojechali pomagać na granicy. Mówią o sytuacji uchodźców i warunkach w Budomierzu

Marcin Śliwa
Marcin Śliwa
Bartosz Terlecki i Mariusz Bieroń, wraz z grupą znajomych, w miniony weekend pomogli 13 osobom na granicy polsko-ukraińskiej.
Bartosz Terlecki i Mariusz Bieroń, wraz z grupą znajomych, w miniony weekend pomogli 13 osobom na granicy polsko-ukraińskiej. Fot. Bartosz Terlecki
Wykorzystując wolny weekend, biznesmeni z Chorzowa i Katowic, Bartosz Terlecki i Mariusz Bieroń, ruszyli ze znajomymi na polsko-ukraińską granicę, aby przewieźć w bezpieczne miejsce osoby szukające schronienia. Relacjonują dla nas, jak wygląda sytuacja, jaka pomoc jest najbardziej potrzebna i na co należy zwrócić uwagę wpierając osoby na granicy.

Na przejściach granicznych panują różne warunki

Korzystając z dnia wolnego, w niedzielę Bartosz Terlecki i Mariusz Bieroń razem ze znajomymi ruszyli na cztery samochody w kierunku Przemyśla, aby włączyć się w akcje przewożenia ludzi trafiających z Ukrainy do Polski. Będąc już na trasie dowiedzieli się od swoich znajomych, którzy wyjechali pomagać na granicę dzień wcześniej, że odbiór ludzi jest w tym punkcie jest już zabezpieczony.

- W Przemyślu jest już wszystko dobrze zorganizowane, są wolontariusze, którzy stanowią łącznik między osobami, które przyjechały świadczyć pomoc w zakresie transportu, a tymi które dostały się na polską stronę po przejściu rejestracji. Wolontariusze pytają o kierunek, gdzie dalej chcą jechać osoby z Ukrainy i szukają im transportu, wśród tych którzy przyjechali pomagać - relacjonuje Bartosz Terlecki, wiceprezes zarządu chorzowskiej firmy ArchiDoc, zaangażowany w pomoc uchodźcom.

W obliczu uzyskanych informacji pan Bartosz i Mariusz zdecydowali się pojechać w stronę mniejszego przejścia w Budomierzu.

- Na przejściu w Budomierzu nie funkcjonuje to tak sprawnie, jak w Przemyślu. Wydaje mi się, że tam jeszcze trochę brakuje wolontariuszy. Mieliśmy przygotowane kartki z nazwami kierunków, w których mogliśmy zabrać osoby z granicy. Część z nich po prostu przechodząc przez granicę widziały kartki i wsiadły do samochodu - tłumaczy Bartosz Terlecki.

- W międzyczasie mojej żonie udało się skontaktować przez media społecznościowe z siedmioosobową rodziną, która potrzebowała transportu do Warszawy, gdzie przebywa ich brat. Umówiliśmy się na przejściu granicznym, gdzie jak się okazało czekali sześć godzin na odprawę. W tym czasie dołączyła do nas matka z trójką dzieci, która również potrzebowała transportu w tym kierunku - dodaje Mariusz Bieroń, dyrektor działu silników i agregatów w Biurze Handlowym RUDA, prywatnie zaangażowany w pomoc na granicy.

Opanować emocje i zdobyć zaufanie przerażonych ludzi

Łącznie tego dnia udało się pomóc trzynastu osobom, kobietom z dziećmi, które chciały przedostać się do Warszawy i Krakowa. Jak opowiadają nasi bohaterowie, na początku trudno było opanować emocje.

- Jak po trzydziestu godzinach stania na chłodzie przychodzi grupka kobiet z maleńkim dziećmi na rękach to mówi samo za siebie. Trudno powstrzymać łzy, ale trzeba, bo musieliśmy się jeszcze porozumieć, określić kierunki i mimo wszystko zachować twarz. Wzruszenie w takiej chwili jest niesamowite - mówi wyraźnie poruszony wiceprezes ArchiDoc.

- Liczba osób przekraczających teraz granicę jest nieprawdopodobna. W większości są to kobiety z dziećmi. To chwyta za serce - dodaje Mariusz Bieroń.

Większość osób, czyli jedenaście z nich pojechało do Warszawy, a pozostałe dwie do Krakowa. Choć jest to moment, w którym wszyscy bez wahania angażują się, aby pomagać, to sytuacja na miejscu nie jest łatwa i trzeba sprostać kilku wyzwaniom.

- Ci ludzie byli przerażeni. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, jest całkowicie nieprzewidywalna. Na szczęście udało nam się przemieścić ich w miejsce, które jest dla nich znane, gdzie czują się pewnie i bezpiecznie. Tam głównie są kobiety i dzieci, które wsiadają do pustego samochodu, kierowanego przeważnie przez mężczyznę. Wydaje mi się, że najlepiej jest taką pomoc koordynować z punktami recepcyjnymi - tłumaczy Mariusz Bieroń.

- Ważna jest kwestia początkowego braku zaufania, który musieliśmy przełamać. Proszę sobie wyobrazić, wokół tych kobiet stoją dziesiątki mężczyzn oferujących transport. To na pewno nie jest sytuacja, która od razu wzbudza zaufanie. Musieliśmy pokonać barierę językową i przełamać nieufność po to, żeby móc pomóc tym ludziom - dodaje Bartosz Terlecki.

Niegasnąca nadzieja na szybki powrót do domu

Kiedy udało się przełamać bariery i wyruszyć w drogę do bezpiecznego miejsca powoli otworzyła się przestrzeń do rozmowy. Choć osoby uciekające z Ukrainy chętnie korzystają ze schronienia w różnych częściach Polski, to wciąż traktują to jako sytuację bardzo przejściową.

- Mieli ze sobą bardzo mało bagażu. Na jedenaście osób, które wieźliśmy w kierunku Warszawy były tylko dwie walizki i parę plecaków dziecięcych. Dziewczyna z dwójką dzieci, którą wiozłem w samochodzie, wyrażała ogromną wdzięczność i nadzieję. Mieliśmy cztery godziny, aby porozmawiać. Liczy, że to co się dzieje jest tymczasowe. Myślała, że powrót sytuacji do normy to kwestia dni, ale ustaliliśmy, że to jest niemożliwe. W najlepszym wypadku minie kilka tygodni, zanim będzie mogła bezpiecznie wrócić. Na razie nie widzi innej możliwości i marzy o tym, żeby wrócić jak najszybciej do siebie - opowiada Bartosz Terlecki.

- Ludzie, których wiozłem nie byli szczególnie rozmowni. Widać było, że się boją i ta cała sytuacja ich przerasta. Mówili, że to niesamowite, jak bardzo Polacy im pomagają, zarówno przy przedostaniu się za granicę i już na miejscu. Wojna ich zaskoczyła. Mówili, że zostawili wszystkie swoje rzeczy, tak jak wstali rano, tak wyjechali. Uważają, że wojna się wkrótce skończy i będą mogli wrócić do swoich mieszkań i do swojego życia - relacjonuje Mariusz Bieroń.

Na granicy jest coraz więcej systemowego działania

Od kilku dni wszystkie relacje z granicy polsko-ukraińskiej potwierdzają ogromne zaangażowanie Polek i Polaków w niesienie pomocy ofiarom wojny. Według relacji świadków, zaangażowanie osób prywatnych powoli wypełniło swoją misję, a ciężar wspierania uchodźców, w coraz większym stopniu, biorą na siebie służby - sprawnie wdrażany jest centralny system działania.

- Odzew osób, które oferują transport jest nawet zbyt silny, przynajmniej teraz. Bardzo dużo osób tam jeździ, a z każdym dniem organizacje rządowe coraz lepiej ogarniają ten temat. Jeżeli gdzieś jeszcze przyda się pomoc wolontariuszy, to wydaje mi się, że już nie w Przemyślu i Medyce, a na mniejszych przejściach granicznych - mówi Bartosz Terlecki.

- Wydaje mi się, że gotowość do przewiezienia osób najlepiej zgłaszać do punktów recepcyjnych, aby to wszystko było w jakimś stopniu pod kontrolą - dodaje Mariusz Bieroń.

Relacje z granicy, jakie spływały do nas na początku wojny wskazywały na to, że większość osób uciekających z Ukrainy zostaje w Przemyślu. To już się zmieniło, choć według relacji naszych bohaterów, wśród uchodźców wciąż jest w nich żywe przekonanie, że za chwilę będą mogli wrócić do swoich domów.

- Osób koczujących na granicy nie widziałem. Wiem, że były przewożone do ośrodków dla uchodźców, bądź organizowano im noclegi tymczasowe w agroturystykach. Taki sygnał otrzymałem z Ustrzyk Dolnych od pani koordynującej transport. Nie było tak, że osoby przekraczające granicę nie miały co ze sobą zrobić. Albo trafiały do osób, które świadczyły prywatny transport, często wiedząc konkretnie gdzie chcą jechać, bo mają tu osobę z rodziny. Pozostała część osób trafia zorganizowanym transportem do punktów opieki i noclegowni, które powstają przy granicy - wyjaśnia Bartosz Terlecki.

Inicjatywy pomocowe również nie zwalniają tempa

Zaangażowanie w pomoc dla osób uciekających przed wojną u pana Bartosza i Mariusza nie jest jednorazowym zrywem. Kiedy we wtorek, 1 marca, jeden koordynował logistykę i transport chorzowskiej zbiórki darów dla Tarnopola, drugi organizował zakup bardzo potrzebnych generatorów prądotwórczych. Udało się to zrobić w błyskawicznym tempie - 16 agregatów kupiła firma Biuro Handlowe Ruda SP Z.O.O z Katowic, a drugie tyle dołożyła od siebie firma Piotr Trzciński DTS Szubin z siedzibą w Szubinie. Teraz pan Mariusz jest ponownie w drodze do Przemyśla i Ustrzyk Dolnych, gdzie trafią zakupione sprzęty.

- Kupiliśmy je w polskiej firmie FOGO. Zrobili tani produkt, którego można bardzo dużo wyprodukować i wysłać do Ukrainy. To małe agregaty, które wystarczą na zasilenie niewielkiego domu, aby można było w nim zaspokoić najważniejsze potrzeby. My kupiliśmy 32 agregaty. Wiem, że na wczoraj mieli ich już ponad 300 wyprodukowanych i zamówionych. Nie nadążają z produkcją, bo takie jest w tej chwili zapotrzebowanie - tłumaczy Mariusz Bieroń.

Choć wsparcie na granice płynie szerokim strumieniem z całej Polski, potrzeby na granicy są ogromne, a sytuacja zmienia się z dnia na dzień.

- Jak w niedzielę pytaliśmy, czy mamy na granicy zostawić przywiezione jedzenie i ubrania usłyszeliśmy, że zostanie to przyjęte tylko wtedy, jeśli na prawdę nie mamy już co z tym zrobić. Teraz widzimy, że hala, która wczoraj była pełna, dziś już jest pusta. Co chwilę przychodzą ludzie, którzy proszą o poduszki i kołdry, których znów brakuje. Wydaje mi się, że ta pomoc będzie potrzebna dużo dłużej - przewiduje Mariusz Bieroń.

- Jeżeli chcemy pomagać, to zorientujmy się co jest najpilniejsze. Zbiórka trwa już kilka dni, jednych towarów jest za dużo, drugich brakuje lub nie ma wcale. Jeśli mamy chęć by pomagać, trzeba się dowiedzieć co się przyda. Teraz poszukiwane są łóżka polowe, materace, pościel - rzeczy, które pomagają zorganizować nocleg - dodaje Bartosz Terlecki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na chorzow.naszemiasto.pl Nasze Miasto