MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Polonia Warszawa - Ruch Chorzów 2:1

Artur St. Rolak
Wygrać z tak słabym Ruchem Chorzów to żadna sztuka. Przegrać z tak słabą Polonią Warszawa - o, to już jest wyczyn! Nie wszystko można zwalić na sędziego.

Wygrać z tak słabym Ruchem Chorzów to żadna sztuka. Przegrać z tak słabą Polonią Warszawa - o, to już jest wyczyn! Nie wszystko można zwalić na sędziego.

Gospodarze mieli jeszcze na swoje usprawiedliwienie szpital w klubie - z powodu kontuzji i choroby nie mogli zagrać m. in. reprezentanci Polski Paweł Kaczorowski, Mateusz Bartczak i Arkadiusz Bąk. Nie zmienia to jednak faktu, że widzowie mokli i marzli, natomiast dziennikarze marzli i nudzili się.

- Może chociaż konferencja z trenerem Lenczykiem będzie ciekawsza... - ktoś się rozmarzył.

I marzenie się spełniło.

- Będę prosił, aby pan Słupik nie sędziował już drużynom, które ja prowadzę. W takich sytuacjach mój układ nerwowy może zawieść - stwierdził Orest Lenczyk. - Dziś psuł wszystko, co dobrego działo się na boisku. Ale pretensje mam przede wszystkim do swojego zespołu, bo przegrał w bardzo frajerski sposób.

W pierwszej połowie arbiter miał okazję do podyktowania dwóch rzutów karnych dla Polonii, lecz wtedy okazałby się człowiekiem jawnie stronniczym. Za pierwszym razem Sebastian Kęska mógł strzelać, lecz wolał się przewrócić.
Za drugim - po błędzie Jacka Matyji, przed Markiem Matuszkiem znalazł się Emmanuel Ekwueme i tylko ryzykowny, acz prawidłowy wślizg Edwarda Cecota oddalił niebezpieczeństwo. O co więc chodziło szkoleniowcowi gości?

- O żółte kartki! Wcześniej powinien pokazać Polonii co najmniej trzy - argumentował Lenczyk.

Faktem jest, że Słupik wstrzymywał się z sięganiem do kieszonki aż do 58 minuty, lecz na kolorowe upomnienia zasługiwały faule po obu stronach boiska.

W jednym trzeba zgodzić się z trenerem Ruchu - jego drużyna przegrała mecz właśnie we "frajerski sposób". Pierwszego gola nie spodziewał się chyba nawet jego zdobywca. Kęska strzelił z 20 metrów po ziemi, ale niezbyt mocno, a mimo to piłka wpadła do bramki Matuszka tuż przy lewym słupku.
W pierwszej połowie Ruch potrafił wywalczyć zaledwie pięć rzutów rożnych. Po przerwie natomiast Marcin Kuś wybił piłkę za krótko, wprost pod nogi do tej pory zupełnie niewidocznego Krzysztofa Bizackiego. Strzał z linii pola karnego był wystarczająco mocny i dokładny, aby piłka wpadła w ten sam róg co przy strzale Kęski.

Przyjezdni wyrównali w 48 min. i wyglądało na to, że wreszcie poukładali swoją grę. Ale na bardzo krótko. W 62 min. Kęska - po świetnym rajdzie lewym skrzydłem - niedokładnie podał do Macieja Bykowskiego. Akcję zamykał Kuś, lecz jego strzał z ostrego kąta trafił w boczną siatkę. Minutę później Bykowski znalazł się sam na sam z Matuszkiem, ale strzelił w wybiegającego bramkarza.

Co ma wisieć - nie utonie. Obrońcy Ruchu próbowali zastawić pułapkę, ale Wojciech Szymanek podał w tempo i Igor Gołaszewski uniknął spalonego. Dobiegł do linii końcowej, odegrał przed bramkę, a tam Bykowski tylko czekał na taką okazję. W ciągu pięciu minut po golu na 2:1 Lenczyk dokonał trzech zmian, ale żadna niczego nie wniosła. Być może najbardziej liczył na Mariusza Śrutwę, polującego na setnego gola w pierwszej lidze. W sobotę napastnik "niebieskich" nie miał najmniejszej szansy. Pierwszy raz kopnął piłkę dopiero 10 minut po wejściu na boisku, a w ogóle może dwa, czy trzy razy.

Korespondencja z Warszawy

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Milik już po operacji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na chorzow.naszemiasto.pl Nasze Miasto