- Zdajemy sobie sprawę, że miasto ma problemy, ale boli nas to, że oszczędności dotkną najbardziej potrzebujące wsparcia dzieci - tłumaczy Krystyna Solorz, prezes stowarzyszenia.
W sobotę na boisku SP 37 odbył się festyn. Wzięło w nim udział około dwustu dzieci. Festyn podsumował projekt "Chorzów - miasto z pasją". Najmłodsi skorzystali i warsztatów, a dorośli z porad prawnika i psychologa. Na imprezę pieniądze pozyskano z ministerstwa edukacji. Ale podstawowa działalność "Chatek" opiera się na pieniądzach z magistratu. - Z tych świetlic korzystają dzieci z rodzin biednych - podkreśla Krystyna Solorz. - Pomagamy im w nauce, organizujemy wycieczki, wyjścia do teatru.
O oszczędnościach zdecydowano po kontroli. Okazało się, że średnia frekwencja w "Chatkach" wynosi 37 dzieci, a miasto dotuje działalność dla 50 miejsc. - Umowa jest skonstruowana tak, że mamy obowiązek zabezpieczyć 50 miejsc, ale gdybyśmy zapisywali tyle dzieci, ile jest chętnych, to na listach byłoby nawet 80 osób - wyjaśnia Krystyna Solorz. - Nie robimy tego, bo mogłoby się zdarzyć, że przyjdą wszystkie.
Krystyna Solorz zaznacza, że niezależnie od ilości dzieci, trzeba im zapewnić opiekę.
- Psycholog i logopeda pracują indywidualnie, nie ma możliwości, aby poobcinać jakieś godziny czy bardzo niskie wynagrodzenie - mówi prezes Chorzowskiego Stowarzyszenia Pomocy Serce. Jej zdaniem oszczędności bardzo utrudnią działalność świetlic.
Z Wiesławem Ciężkowskim, zastępcą prezydenta miasta, rozmawia Łukasz Respondek
Dlaczego "Chatki" dostaną mniej pieniędzy?
Przyjęliśmy założenie, że w zajęciach tych świetlic uczestniczy 50 dzieci. Tymczasem średnia frekwencja według dzienników wynosi 37 osób. Niektóre "Chatki" lepiej przyciągają dzieci, a inne mniej. Chcemy doprowadzić finansowanie do takiego stanu, aby faktycznie odpowiadało potrzebom. Pieniędzy i tak będzie trochę na zapas niż wynika z wyliczeń. Dzieci tej zmiany nawet nie odczują.
Ile wyniosą oszczędności?
Jeszcze dokładnie nie wiadomo, bo to będzie zależało od dochodów w budżecie. W tym roku każda "Chatka" dostawała około 80-90 tysięcy złotych.
Te pieniądze przeznaczone były na wynagrodzenia pracowników i skromny posiłek dla podopiecznych. W przyszłym roku "Chatka" może dostać jakieś 10 tysięcy złotych mniej. Ale cały czas to analizujemy. Działalność świetlic nie jest porównywalna z subwencją szkolną.
Z Joachimem Otte, wiceprzewodniczącym Rady Miasta, rozmawia Łukasz Respondek
Jak pan ocenia pomysł oszczędzania na "Chatkach"?
To błąd. Jeżeli chcemy uniknąć patologii, to trzeba zapewnić tym dzieciom jakiś program i zajęcia pozalekcyjne. A jeżeli chodzi o żywienie, to wiem, że niektórzy podopiecznych tych świetlic jedzą tylko pół bułki, aby drugą połowę zanieść do domu. Można oszczędzać na wszystkim, ale nie na biednych dzieciach.
Miasto argumentuje, że chodzi o dofinansowanie zgodne z frekwencją...
Frekwencja w żadnej szkole nie wynosi 100 procent. I z tego powodu nie obniża się im pieniędzy. A zmniejszenie możliwej ilości dzieci, które mogą skorzystać z "Chatek" wpłynie na jeszcze większe obniżenie realnej frekwencji. Poza tym prognozowane oszczędności nie są bardzo duże. Jestem, rozczarowany postępowaniem władz miasta, zwłaszcza, że prezydent Ciężkowski identyfikuje się z oświatą. Moim zdaniem tego nie widać, a górę biorą suche, urzędnicze kalkulacje.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?