Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Policjanci skazani za pobicie nauczycieli w Chorzowie

Teresa Semik
zdjęcie ilustracyjne
Przed katowickim Sądem Okręgowym zapadł w piątek wyrok w sprawie pobicia nauczycieli przez policjantów. Sąd uznał winę policjantów i utrzymał wyrok sądu w Chorzowie, skazujący ich na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu.

Do zdarzenia doszło w 2012 r. w Chorzowie. Dwaj podchmieleni nauczyciele z Katowic i Chorzowa szli środkiem drogi z puszkami piwa, na co zareagował policyjny patrol. Sędzia Agata Błachowiak-Kaleta uzasadniała, że nauczyciele „zostali zaatakowani przez policjantów”, ale nie ma świadków, kto sprowokował zajście i dlaczego policjanci chcieli zatrzymać nauczycieli. Policyjne dochodzenie wykazało, że interwencja była uzasadniona. Bez wątpienia nauczyciele mieli ślady pobicia, doszło do szamotaniny na tyle groźnej, bo policjant prosił przez radio o wsparcie, zanim użył paralizatora.

Policjanci zostali skazani na karę więzienia w zawieszeniu, muszą też wypłacić poszkodowanym po 5 tys. zł zadośćuczynienia.

Żoną jednego z nauczycieli jest sędzia okręgu katowickiego i sprawa bezstronności sądu kładzie się tu cieniem. Sędzia Błachowiak-Kaleta mówi, że nie może być tak, że obywatel będzie się bał policji. A policjanci mają się bać obywateli? Na sali obecni byli policjanci z Chorzowa, którzy przyszli wesprzeć swoich kolegów. - Teraz będziemy chodzić na służbę z kropidłami - skomentował jeden z nich. Adwokaci zapowiadają, że to nie koniec sprawy.

Co dokładnie się stało?

Nie wiadomo, co naprawdę było początkiem tej awantury na jednej z chorzowskich ulic. Nie ma świadków. Nauczyciele i policjanci przedstawiają odmiennie przebieg zdarzeń. Jest słowo na słowo. Pewne jest tylko to, że w sierpniową noc dyrektor jednej z katowickich szkół oraz jego kolega, nauczyciel wuefu z Chorzowa, opuścili bar i szli środkiem drogi z puszkami piwa w ręce.

Wtedy właśnie podjechał do nich radiowóz i policjant przez uchylone okno powiedział: „Panowie, zejdźcie na chodnik”. Odpowiedź brzmiała: „Spierdalajcie”. Gdy policjanci poprosili o dokumenty, usłyszeli, że się czepiają, wzięliby się za inną robotę. Tak relacjonują to zdarzenie policjanci.

Doszło do szamotaniny nauczyciela wuefu z jednym z funkcjonariuszy, bo nauczyciel próbował odejść bez podania danych. Razem padli na ziemię. Drugi z policjantów bezskutecznie próbował ich rozdzielić. Przez radiotelefon poprosił o wsparcie, ale rozmowa się urwała. Wtedy użył paralizatora, na co z kolei zareagował drugi nauczyciel-dyrektor. Złapał policjanta z tyłu za rękę i szyję, ale policjant był sprawniejszy. Bez trudu go obezwładnił, rzucając na ziemię.

Zaatakowali znienacka?

Z kolei nauczyciele twierdzą, że szli sobie spokojnie i znienacka zaatakowało ich dwóch policjantów. O nic nie pytali, o nic nie prosili. Od razu „brutalnie napadli bijąc nas pięściami, pałami, kopiąc nas i używając wielokrotnie paralizatora” - tłumaczył wuefista. Zeznania samych nauczycieli różnią się, ale sąd tłumaczy to stresem oraz tym, że byli pod wpływem alkoholu.

Zdaniem nauczyciela-dyrektora, napaść nie była znienacka, ale nagła. Widział podjeżdżający radiowóz. Wtedy wziął „kolegę za ramię i poszli, żeby nie dyskutować niepotrzebnie”. Nagle policjanci przewrócili wuefistę na chodnik i zaczęli go „katować”. Nauczyciel-dyrektor słyszał, jak policjant wzywa wsparcie, ale on wciąż stał jak wryty. Zareagował dopiero wtedy, gdy zobaczył paralizator w użyciu. Uznał bowiem, że „chcą zabić jego kolegę”. Dlatego złapał funkcjonariusza z tyłu, żeby go „odciągnąć” od porażonego już prądem. Przyznaje, że policjant go obezwładnił. Wówczas doznał urazu głowy i klatki piersiowej.

- Użycie środków przymusu w czasie tej interwencji było w pełni uzasadnione - przekonuje Rafał Jankowski, przewodniczący Zarządu Wojewódzkiego NSZZ Policjantów w Katowicach. Broni policjantów z chorzowskiego patrolu.

Świadkowie z pobliskiej stacji benzynowej i mieszkań usłyszeli wołanie o pomoc. Widzieli „szarpaninę”, ale nie uderzenia pałką. Widzieli, jak policjant „dusił” mężczyznę, jak jeden z mężczyzn „opierał się, bo nie chciał wejść do radiowozu” i wtedy „oberwał z kolana”. Policjanci „wykręcali im ręce i wkładali do auta”.

Co wydarzyło się w komisariacie?

Z zapisu kamery komisariatu w Chorzowie niewiele wynika. Wuefista usiłuje wejść do dyżurki, by, jak twierdzi, poskarżyć się dyżurnemu na policyjny patrol, który ich pobił. Jest z tej dyżurki wypchnięty siłą. Widać na zapisie policyjnej kamery tylko zamach nogą w jego kierunku, ruch pałką. To daje do myślenia. Nauczyciel był wtedy skuty kajdankami, a mogły dosięgnąć go razy i kopniaki.

- Dlatego zależy nam na wyjaśnieniu tej sprawy, ale wyjaśnieniu obiektywnym i bezstronnym - dodaje przewodniczący Jankowski.

Policjanci zostali oskarżeni o przekroczenie uprawnień i pobicie nauczycieli, działali wspólnie i w porozumieniu. Gdy akt oskarżenia trafił do sądu w Chorzowie, wszyscy sędziowie złożyli wniosek o wyłączenie z rozpoznania tej sprawy. „Pozostają w kontaktach służbowych z sędzią, który prywatnie zna pokrzywdzonego” nauczyciela-dyrektora - tłumaczyli. Nie chcą być posądzeni o brak obiektywizmu. Tylko sędzia kolega został wyłączony z orzekania. Dlatego wątpliwości co do bezstronności sądu pozostały.

Im dalej było od tego zdarzenia, tym w zeznaniach więcej dodawano policjantom agresji, więcej wymierzanych przez nich razów i kopnięć, a zeznania pokrzywdzonych stawały się coraz bardziej spójne. Nauczyciel-dyrektor jeszcze dziś twierdzi, że to był bandycki napad, ale nie chciał zautoryzować tej wypowiedzi. Sobie ma tylko to do zarzucenia, że przechodził przez jezdnię w miejscu niedozwolonym.

Wyrok zapadł w tym roku, cztery lata po sierpniowej nocy. Policjanci, dotąd niekarani, zostali skazani na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata i zapłatę sporych kwot zadośćuczynienia.

Sąd przyjął, że obaj nauczyciele zachowywali się „spokojnie i kulturalnie”, nie przejawiali wobec policjantów „jakichkolwiek form agresji”. A to, że jeden z nauczycieli w czasie policyjnej interwencji próbował odciągnąć funkcjonariusza łapiąc go z tyłu za rękę, szyję czy klatkę piersiową, bo do końca nie wiadomo za co, nie było niczym nagannym. Nauczyciel działał w ramach obrony koniecznej, ratując kolegę.

Za to przejawem agresji policjanta było także to, że po kontroli odzieży wuefisty w izbie zatrzymań z „pogardą wrzucił jego koszulkę do celi”.

Nauczyciele mówią, co sąd przyjął za pewnik, że wuefista, gdy siedział już w radiowozie, sam uchylił szybę i przez otwarte okno zwrócił się do policjantów, żeby nie bili jego kolegi Witka (choć kolega Witek wcale nie twierdził, że go wówczas ktoś bił, co wynika z protokołów). Sąd jednak dodaje za wersją wuefisty, że wtedy policjant „rozpylił mu gaz z miotacza w okolicy twarzy”. Jak to w ogóle jest możliwe technicznie, żeby w radiowozie osoba zatrzymana mogła sobie swobodnie otworzyć okno od środka? I jaki policjant miota gazem w stronę otwartego okna radiowozu, do którego za chwilę będzie musiał wsiąść? Przecież wietrzenie trwa godzinami. Sprawiedliwość ma prawo wątpić, ale nie powinna błądzić.

Jeden z nauczycieli zeznaje, że „chyba” stracił przytomność, gdy bili go policjanci, drugiemu „wydawało się”, że stracił przytomność. I na podstawie tego widzimisię sędzia Anna Przeszło pisze otwartym tekstem w wyroku, że jeden z nich utracił przytomność.

Wyrok nie jest prawomocny.

Sędzia-świadek

Nauczyciele tej feralnej nocy trafili na izbę wytrzeźwień. Policjanci mówią, że ulegli sugestiom bardziej doświadczonego od nich dyżurnego, który zasugerował, by dali sobie spokój z zatrzymaniem nauczycieli w związku z czynną napaścią na funkcjonariusza oraz odmowy podania danych osobowych, bo potem tylko będą musieli chodzić po sądach. Lepiej niech zawiozą ich do izby wytrzeźwień. To będzie dla nich wystarczająca dolegliwość. W końcu są pod wpływem alkoholu, a po wyjściu z komisariatu może im się coś złego przytrafić i kto za to odpowie?

W izbie wytrzeźwień lekarz obejrzał obu zatrzymanych. Potem zeznał, że nie stwierdził żadnych obrażeń ciała wymagających hospitalizacji. Ich stan określił jako dobry. Mieli drobne otarcia naskórka w okolicach rąk i twarzy, ale „żaden nie uskarżał się na jakiekolwiek dolegliwości”.

„Nie skarżyłem się ze strachu” - powie potem do protokołu jeden z nich, bo nie chciał wyglądać jak jego siny sąsiad z celi… Tyle tylko, że w celi był sam i cała ta historia z sinym facetem jest nieprawdziwa.

Czy decyzja o odwiezieniu do izby wytrzeźwień była zasadna? Półtorej godziny po interwencji policji test wykazał 0,53 i 0,55 promila. Jako powód podano awanturę na ulicy i „będąc w stanie nietrzeźwości swoim zachowaniem dał powód do zgorszenia w miejscu publicznym”.

Następnego dnia nauczyciele znów zostali odwiezieni na komisariat. Dano im mandaty za przechodzenie przez ulicę w niedozwolonym miejscu, za picie alkoholu w niedozwolonym miejscu i wszczęcie awantury. Mandatów nie przyjęli.

Pojechali do szpitala na obdukcję w towarzystwie żony nauczyciela-dyrektora, sędzi w jednym z sądów na Śląsku. Wuefista „wszedł pierwszy do lekarza, mówił o swoich obrażeniach, po chwili wyszedł i powiedział, że lekarz stwierdził, że właściwie nic się nie stało i nie trzeba nic robić” - zeznała sędzia-świadek. I dodała, że jak wuefista powiedział jej o reakcji lekarza, „ja weszłam do lekarza z mężem i poprosiłam, żeby zwrócił uwagę nie tylko na widoczne obrażenia zewnętrzne, ale również na zgłaszane przez męża bóle głowy, zawroty”.

Lekarz musiał przejąć się sugestiami żony-sędzi, bo jeszcze raz wezwał do gabinetu wuefistę. „Następnie poproszony został mój mąż i również został dokładnie zbadany. Mąż został na obserwacji w szpitalu” - dodała sędzia-świadek. - Zarówno kolega męża, jak i mąż są osobami nieporadnymi, dlatego weszłam z mężem, żeby zwrócić lekarzowi uwagę na jego dolegliwości.

Od policjantów mamy prawo wymagać większej wstrzemięźliwości i cierpliwości. Od nauczycieli tak samo, bo nie zawsze racja jest po ich stronie.

Ustawa o policji: Policjanci mają prawo legitymowania osób w celu ustalenia ich tożsamości (art. 15.1).**

Kodeks karny: Kto stosuje przemoc w celu zmuszenia funkcjonariusza publicznego albo osoby do pomocy mu przybranej do przedsięwzięcia lub zaniechania prawnej czynności służbowej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3 (art. 224).

Funkcjonariusz publiczny, który przekracza swoje uprawnienia, podlega karze do lat 3 (art. 231 kk).

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto